You are currently viewing Na wschodzie bez zmian…czyli jak to odbyło się w Białymstoku.

Na wschodzie bez zmian…czyli jak to odbyło się w Białymstoku.

Białystok. Miasto wojewódzkie, ok. 300 000 mieszkańców. Patrząc na wyniki kolejnych wyborów z regionu – twierdza PO w tradycyjnym i konserwatywnym regionie. Choć oczywiście może tak to wyglądać tylko z zewnątrz i posługując się bardzo powierzchownym spojrzeniem. Diabeł tkwi w szczegółach.

Wyborczy Białystok  

Za nami kolejne wybory samorządowe. W przypadku Białegostoku, jak i wielu gmin, w których wystartował ponownie urzędujący prezydent czy burmistrz, rozstrzygnięcie wyborcze nie przyniosło wiele niespodzianek. Tak było i w moim mieście. Właśnie zaczyna się piąta kadencja Tadeusza Truskolaskiego, oficjalnie bezpartyjnego samorządowca, ale od początku związanego z PO, a potem z Koalicją Obywatelską. Rada Miasta podzielona na dwie główne partie – PO i PiS. W ostatnich latach zdarzyło się raz, że Lewica miała swojego radnego, a w tym roku dwa mandaty udało się zdobyć PL 2050 Szymona Hołowni. W 2018 roku brałam udział w doświadczeniu kandydowania z KWW Inicjatywa dla Białegostoku – pierwszego w historii tego miasta ruchu miejskiego. Niestety, pomimo dobrego wyniku, mandatu wtedy nie uzyskaliśmy. Rada była bez „trzeciej siły”. Jak widać polaryzacja, czy jak niektórzy mówią zabetonowanie, lokalnej sceny politycznej jest znaczące. Nawet ekipie Szymona Hołowni, który w wyborach parlamentarnych zrobił w Białymstoku fenomenalny wynik, nie udało się skutecznie przebić i wprowadzić widoczną zmianę w politycznej konfiguracji. Lewica przepadła z kretesem, nie tylko z powodu słabości miejskich struktur, ale zapewne również z powodu późnego tworzenia list wyborczych po niespodziewanym zamknięciu przez Donalda Tuska rozmów o wspólnym starcie w wyborach samorządowych. 

W porównaniu z poprzednią, ta kampania wydawała się raczej niemrawa, mało widoczna, bez prawdziwej dyskusji na pomysły i programy. Brakowało w niej agory, publicznej debaty na temat przyszłości miasta. Wynikało to być może z przeświadczenia, że karty w mieście zostały już rozegrane, wygrana PO i Tadeusza Truskolaskiego wydawała się być oczywista. Nawet PL 2050 nie wystawiło swojego kandydata – poparła urzędującego prezydenta w zamian za obietnicę jednego wiceprezydenta. Walka o głosy przeniosła się do social mediów i mediów tradycyjnych. Dziennikarze i dziennikarki nieraz mówili mi, że nigdy nie było tak wielu konferencji prasowych, które nic nie wnosiły do debaty wyborczej. Odgrzewane wiadomości i postulaty były raczej normą niż wyjątkiem.  

Dodatkową przewagą urzędującego prezydenta było korzystanie z niejasnego podziału na kampanię wyborczą i politykę informacyjną urzędu miasta. Aktywność prezydenta była znacząco większa w czasie kampanii niż przed, oficjalny kanał miasta na Facebooku publikował kilka razy dziennie „wizyty gospodarcze” prezydenta w różnych instytucjach samorządowych. Przy szkołach i przedszkolach wywieszono banery informujące o świetnych wynikach Białegostoku w różnych rankingach miast. Za wyniki dziękował na dużych płachtach nie kto inny, tylko prezydent Truskolaski. Do skrzynek pocztowych mieszkańców trafił po raz kolejny biuletyn informacyjny urzędu miasta, w którym również trudno było oddzielić kampanię od informacji. W szkołach organizowano spotkania z mieszkańcami, złośliwi w mediach społecznościowych wynajdywali na zdjęciach urzędników czy kandydatów na radnych, którzy pojawiali się na tych wydarzeniach jako … mieszkańcy (właściwie nimi byli, ale intuicyjnie można było czuć pewną niejasność co do ich roli). Nie są to sytuacje wyjątkowe, specyficzne dla tego miasta. Raczej „standard” wyborczy w dużym mieście w sytuacji kandydowania urzędującego włodarza. Choć przykład Gdyni pokazuje, że teoretycznie wszystko może się zdarzyć, a przypadek Krakowa pokazuje co może dziać się za 5 lat w czasie kampanii, kiedy skończy się możliwość ponownego kandydowania wieloletnich prezydentów.   

branicki palace in black and white
Photo by Paweł on Pexels.com

W tym roku ciekawym zjawiskiem i raczej nowym na lokalnej scenie politycznej było zdobywanie głosów kobiet, zarówno przez kandydata PO, jak i PiS. Jeden i drugi podkreślał rolę kobiet, obiecywali nawet wiceprezydentki w nowym składzie. Widoczna była również oddolna kampania profrekwencyjna i zwracająca uwagę na kandydatki na listach wyborczych. Akcja #Głosujęnakobiety odbiła się dużym echem w lokalnym środowisku, wzbudzając dyskusję na temat roli płci w polityce. 

Organizacje pozarządowe również zaznaczyły wyjątkowo swój udział w kampanii. Udało się w tym roku zorganizować akcję przepytywania komitetów wyborczych i kandydatów na prezydenta w tematach społecznych i w kwestii wsparcia III sektora1. Wspólnie z Polskim Radiem Białystok zorganizowano debatę z kandydatami na prezydenta miasta. Henryk Dębowski, kandydat PiS na prezydenta po raz pierwszych chyba w historii, wprost zwracał się organizacji pozarządowych, podkreślając, że będą one mogły zasugerować zastępcę prezydenta.  Wysyłał do organizacji społecznych list otwarty z wizją przyszłej możliwej współpracy.  

Nowym wątkiem wyborczym, który się pojawił nie tylko zresztą w Białymstoku, była też kwestia obrony cywilnej i postulat uporządkowania i budowania nowych schronów w mieście. To podnosili niemal wszyscy w tej kampanii. 

Wnioski  

Obserwując ostatnią białostocką kampanię, ale również rozmawiając z tymi, którzy w innych miastach analizowali sytuację wyborczą nasuwa mi się kilka wniosków.  

1. Dwukadencyjność prezydentów, burmistrzów i wójtów to bardzo ważna kwestia, która nie powinna zostać zmieniona. A takie zakusy na cofnięcie tej zmiany w ustawie o samorządzie w Sejmie są podobno obecne i znaczące. Obowiązująca w tej chwili możliwość dwukrotnej kadencji po 5 lat to bardzo długi czas, by wprowadzić realne zmiany, zrealizować program i przestawić rozwój na inne tory (jeśli jest taka potrzeba). W tej chwili prezydenci czy burmistrzowie zaczynają często czwartą czy piątą kadencję. Taki czas urzędowania wytwarza bardzo silne powiązania, sieci zależności i sprawia, że coraz trudniej o świeżą wizję tego co może się zmienić w mieście. O wiele łatwiej w zarodku hamować nowe inicjatywy czy nowych liderów/ liderki. W takim układzie sprzeciw czy nawet publiczna krytyka to trafienie na czarną listę i zablokowanie na wiele lat współpracy.  

2. Coraz bardziej widać brak równowagi i siły kontrolnej ze strony Rady Miasta. Konieczne jest wprowadzenie zakazu zatrudniania radnych w miejskich spółkach. Jest to najbardziej kuriozalny przykład tego o czym pisał Andrzej Andrysiak w reportażu „Lokalsi”, że w strukturach władzy lokalnej tworzy się „spółdzielnia pracy”, która zapewnia lojalność i posłuszeństwo. 

3. Konieczne jest wzmocnienie narzędzi współdecydowania przez mieszkańców o podejmowanych decyzjach. Ostatni raport Fundacji Batorego2 pokazuje, jak partycypacja jest wciąż słabą stroną samorządu. Takie narzędzia jak lokalna inicjatywa uchwałodawcza, realne konsultacje czy nawet referendum, to ważne sposoby zaangażowania mieszkańców nie tylko przy urnie wyborczej.  

4. Uproszczenie procesu wyborczego do rad gminy. Długie listy nieznanych nikomu osób to droga donikąd. Również skomplikowany dla mieszkańców sposób przeliczania głosów na mandaty sprawia, że trudno podejmować decyzje kogo konkretnego mamy wybrać z listy i jaki mamy realny wpływ na skład rady. 

5. Wprowadzenie ograniczenia outdoorowej reklamy wyborczej. Ani to ekologiczne ani estetyczne. Wybór radnej czy burmistrza powinien być jednak odróżnialny od wyboru proszku do prania. W Białymstoku nie wprowadzono do tej pory uchwały krajobrazowej. Przykłady jednak innych miast pokazują, że nawet ona nie uchroni miast przed zalewem reklamy wyborczej. 

6. Włączenie się organizacji społecznych w działania profekwencyjne. W Białymstoku udało się to zrobić we współpracy z lokalnymi mediami. Na pewno warto takie działania zintensyfikować przy kolejnych kampaniach. Jak się okazuje wybory to też dobry moment na edukację obywatelską. Nie wszyscy wiedzą o czym decydują radni czy prezydent, nie mówiąc już o innych poziomach samorządu jak sejmik czy powiat. 

7. Większy i skuteczniejszy monitoring wydatkowania budżetów kampanijnych. Znając ceny wielkich billboardów nie da się nie powstrzymać pytania: ile to kosztowało i kto za to płacił? Ewidentnie widać rozjeżdżanie się rzeczywistości sprawozdań finansowych i prowadzonych kampanii. 

I na koniec, choć nie znaczy, że ten wniosek jest najmniej ważny, wprost przeciwnie: z uporem i konsekwentnie trzeba powtarzać, że samorząd to my – mieszkańcy. Nasi przedstawiciele nie są po wyborach omnipotentni, nie mogą zastępować przez 5 lat naszego głosu. Decyzje przez kolejną kadencję powinny być podejmowane we współpracy z mieszkańcami, a nie w izolacji przypominającej pański dwór. Demokracja jest codzienna, a nie wyłącznie cyklicznie występująca przy urnach wyborczych. 

MEDIA DLA DEMOKRACJI

Działamy dzięki dotacji otrzymanej z programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich!

Dr Katarzyna Sztop-Rutkowska

Socjolożka, wykładowczyni na Wydziale Socjologii UwB, inicjatorka i wiceprezeska Fundacji SocLab. Zajmuje się teoretycznie i praktycznie samorządnością i partycypacją. W 2018 roku, w czasie wyborów samorządowych była kandydatką na prezydenta Białegostoku na czele ruchu miejskiego i KWW Inicjatywa dla Białegostoku.