Jak wiedzą chyba wszyscy zainteresowani samorządem w Polsce, ekipa rządząca najszybciej wyludniającym się wielkim miastem w Polsce PR-em stoi. I to stoi tak bardzo, że twórcy tego sukcesu jako wykładowcy akademiccy szerzą tę wiedzę po całym kraju. Teraz do wyborów stanął też urząd. Kandydaci potrzebowali już tylko banerów.
Tło wyborów
Po zakończonym porażką zrywie z 2018, gdy Tak dla Łodzi stworzył listę społeczną – działaczy miejskich, osiedlowych, liderów lokalnych protestów i autorów zadań z budżetu obywatelskiego oraz członków Inicjatywy Polska i Razem, w 2023 ruchy miejskie – my i Łódź Cała Naprzód rozważaliśmy, czy i w jakiej konfiguracji warto iść do wyborów. O samodzielnym komitecie przestaliśmy dyskutować wobec narastającej propagandy sukcesu i nieograniczonych środków kandydujących władz. W naszym mieście partie „lewicowe” są ściśle podporządkowane Koalicji Obywatelskiej – politycznie i zatrudnieniem członków zależnym od prezydenta. Zieloni zdecydowali o utrzymaniu lokalnie porozumienia krajowego. Ostatecznie osoby z naszych organizacji – 2 osoby z Tak dla Łodzi i 7 z ŁCN weszły w skład KWW Trzecia Droga (Polska 2050+PSL+Razem+ruchy miejskie).
Co nas zmotywowało by spróbować? Tuż przed wyborami prezydenccy urzędnicy doprowadzili do ostrych konfliktów społecznych. Zbuntowani mieszkańcy z różnych miejsc stanęli przeciwko władzom – uległości wobec deweloperów przy jednoczesnym ograniczaniu inwestowania przez mieszkańców, niszczeniu zieleni, zaniedbywaniu potrzeb osiedli, lekceważeniu lokalnej kultury, mobbingowi i naruszaniu godności lokatorów przez urząd. Protestowało osiedle Lublinek, Zdrowie, Stoki, a osiedle Nowosolna, Wiskitno wystąpiły o odłączenie od Łodzi. Udało nam się przekonać zbuntowane środowiska do wspierania się wzajemnie – bo tylko wspólne działania dają szanse w sporach z trybami władzy.
Festiwal Wielkiej Szczęśliwości
Spacyfikowano wszystko przed wyborami metodą „dobry car – źli bojarzy” i obietnicami oddelegowanego do tego wiceprezydenta i dyrektora (obaj kandydujący). Gazeta urzędowa zwiększyła nakład i nadszedł raj.
Przy zagajnikach ustawiono tablice z nazwami leśnych parków (jeden już okrojono). Nad zanieczyszczonymi rzeczkami, które obiecano odkryć na kilkuset metrach, na wizualizacjach nad betonowymi ścieżkami latały bociany. Oczywiście wywoływało to śmiech o „cudzie wyborczym”, ale skutecznie wytrącało z rąk argumenty wyborcom i kandydatom spoza urzędowego dworu barującym się z lekceważeniem tych problemów przez magistrat.
Na dziurawe i brudne latami ulice wyjechał asfalt i pokazowe ekipy porządkowe (już ich nie widać). Stanęły żółte tablice np. „Remont ul. Strykowskiej. Start robót – 2024” (kolejna bez chodnika). W cudowny sposób zakończono niezakończone inwestycje kilkoma pokazowymi społecznymi odbiorami (dotąd niemożliwymi). Straż Miejska odzyskała siły na parkujących na Piotrkowskiej (już wrócili). Znalazło się 700 tys. na remont latami niedoinwestowanego schroniska dla zwierząt – gdy przypomnieliśmy niedotrzymaną obietnicę (teraz wiadomo, że to tylko projekt… za 670 tysięcy).
Co wolno wojewodzie…
… czyli o prywatnym folwarku w kampanii. News o kandydowaniu Hanna Zdanowska ogłosiła w miejskiej Mediatece, z udziałem rzecznika i urzędników. Jej kontrkandydatce odmówiono możliwości wynajęcia tam sali. Wszystkie miejskie spółki i instytucje miały obowiązek rozesłania „dobrej nowiny” służbowymi mailami i opublikowania filmu kandydatki na swoich profilach na fb. Łódzkie Centrum Wydarzeń dbało o kolejne imprezy „na mieście” dające okazję do rozdawania uśmiechów i kwiatów przez kandydującą prezydentkę – wszystko oczywiście w ramach obowiązków.
I ruszyła urzędowa machina wyborczego PR-u. Dyrektor departamentu ekologii osobiście wkopywał drzewa z kandydatami, sadził las, siał łąki kwietne z przedszkolakami (czy za zgodą rodziców?), ratował uratowanego jeża – przecież nie w ramach kampanii, tylko jak robił na co dzień, prawda? Najbardziej zasłużeni kandydujący otrzymali wsparcie w postaci filmów i wizualizacji o inwestycjach za publiczne pieniądze. Radna pochwaliła program Zielone Polesie przy dźwięku szpadli wykonawcy. Szkoda, że nie ma śladu, by miała coś wspólnego z tym programem. Jej kolega został wpuszczony między schroniskowe psy, by bawić się w fotografa ratującego bezdomniaki.
Ogólnołódzka Bitwa Banerowa
W całym mieście nie wolno wieszać banerów, ale mamy w dokumencie wytrych – reklamę okolicznościową dot. wydarzeń kulturalnych, sportowych, społecznych lub pod patronatem prezydenta. Pierwszy sygnał, jak śmieciarska może być kampania mieliśmy przy ostatnich wyborach parlamentarnych – masz kasę, wisisz to wygrywasz.
Jeszcze przed kampanią samorządową na płotach zawisły twarze rządzących radujących się rocznicą wejścia do Unii. Rezerwowały miejsca na banery wyborcze. A potem było tylko gorzej. Mało to mamy miejskich ruder? Działek deweloperów? Skarbu Państwa? Opuszczonych zabytków? Płot burzymurka wokół śmietniska? Nic z tym nie robiłem przez 5 lat, ale teraz to doskonałe miejsce, wszyscy mnie zobaczą! Banerów były tysiące – piętrowo, krzywo, na drzewach, na dziurze w płocie, byle pokazać twarz i nazwisko! Tablice wyborcze nie cieszyły się powodzeniem. Za to nagle okazało się, że przystanki MPK są ważne i trzeba się powiesić jak najbliżej!
Limity wydatków? Nie istnieją. Nawet jeśli jacyś zapaleńcy policzą banery i bilbordy, zawsze można udawać, że było ich mniej i przewieszałem. Albo rozpaczać, że ktoś wydrukował i powiesił.
W całym tym bałaganie i gonitwie naprawdę nie ma miejsca na poważną rozmowę o mieście…
Taka demokracja jacy demokraci
W warunkach takiej „równości” działały inne komitety wyborcze, nie mogące liczyć na „oddawanie” inwestycji, nawet jeśli ich członkowie je inicjowali, ani na skopanie grządek, przydział drzewek, udostępnienie miejskiego terenu czy przysłanie uczniów na spotkanie. Tak naprawdę program, wiarygodność, dokonania kandydatów nie miały już żadnego znaczenia. I nie piszę o tym, by usprawiedliwiać słaby wynik komitetu – będziemy mieć tylko 1 radnego, Kosmę Nykiela z ŁCN. Po odpaleniu tematu aborcji naprawdę już nic nie miało znaczenia – a zwłaszcza to, że moje ulotki roznosiła organizatorka pierwszych protestów, a Hanna Zdanowska nie uczestniczyła w żadnym z nich.
Marzę o innych wyborach. O sprawczych radnych, rozliczających się z obietnic. O prezydencie który nie boi się debat. O dyskusjach w mediach nad programami, o sprawdzaniu wiarygodności obietnic i rzetelności dokonań. O spotkaniach na równych zasadach z kandydatami w bibliotekach i szkołach – skoro wolno „wojewodzie”. O ograniczeniu outdooru do estetycznych, dużych tablic, na których dla każdego kandydata jest takie samo miejsce na plakat z informacjami, co zrobił dla społeczności okręgu wyborczego, jakie ma pomysły i priorytety działań. O roznoszonych do każdej skrzynki książeczek komitetów wyborczych w tymi informacjami i terminami spotkań w okręgach. Byłoby mądrzej, taniej, bardziej ekologicznie i uczciwie.
Czy osoby wybrane na podstawie nazwiska na banerze są zdolne do wprowadzenia takich regulacji? I co „demokraci” rozumieją z demokracji?